Informujemy, że Pani/Pana dane osobowe są przetwarzane przez Fundację Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris z siedzibą w Warszawie przy ul. Zielnej 39, kod pocztowy 00-108 (administrator danych) w ramach utrzymywania stałego kontaktu z naszą Fundacją w związku z jej celami statutowymi, w szczególności poprzez informowanie o organizowanych akcjach społecznych. Podstawę prawną przetwarzania danych osobowych stanowi art. 6 ust. 1 lit. f rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (RODO).

Podanie danych jest dobrowolne, niemniej bez ich wskazania nie jest możliwa realizacja usługi newslettera. Informujemy, że przysługuje Pani/Panu prawo dostępu do treści swoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, prawo do przenoszenia danych, prawo wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania, a także prawo do wniesienia skargi do organu nadzorczego.

Korzystanie z newslettera jest bezterminowe. W każdej chwili przysługuje Pani/Panu prawo do wniesienia sprzeciwu wobec przetwarzania danych osobowych. W takim przypadku dane wprowadzone przez Pana/Panią w procesie rejestracji zostaną usunięte niezwłocznie po upływie okresu przedawnienia ewentualnych roszczeń i uprawnień przewidzianego w Kodeksie cywilnym.

Do Pani/Pana danych osobowych mogą mieć również dostęp podmioty świadczące na naszą rzecz usługi w szczególności hostingowe, informatyczne, drukarskie, wysyłkowe, płatnicze. prawnicze, księgowe, kadrowe.

Podane dane osobowe mogą być przetwarzane w sposób zautomatyzowany, w tym również w formie profilowania. Jednak decyzje dotyczące indywidualnej osoby, związane z tym przetwarzaniem nie będą zautomatyzowane.

W razie jakichkolwiek żądań, pytań lub wątpliwości co do przetwarzania Pani/Pana danych osobowych prosimy o kontakt z wyznaczonym przez nas Inspektorem Ochrony Danych pisząc na adres siedziby Fundacji: ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa, z dopiskiem „Inspektor Ochrony Danych” lub na adres poczty elektronicznej [email protected]

Przejdź do treści
PL | EN
Facebook Twitter Youtube
aborcja

aborcja

Ochrona życia

14.05.2024

Rozporządzenie MZ w sprawie tabletek „dzień po” pozostaje bezprawne, pomimo zmian w treści

· W ostatnich tygodniach weszły w życie przepisy rozporządzenia ministra zdrowia „w sprawie programu pilotażowego w zakresie usług farmaceuty dotyczących zdrowia reprodukcyjnego”.

Czytaj Więcej
Ochrona życia

14.05.2024

Pigułka "dzień po". Co grozi farmaceutom?

· W ostatnich tygodniach weszły w życie przepisy rozporządzenia ministra zdrowia „w sprawie programu pilotażowego w zakresie usług farmaceuty dotyczących zdrowia reprodukcyjnego”.

Czytaj Więcej
Ochrona życia

09.05.2024

Kallirhoe odrzuciła aborcję

Potępienie aborcji jako zabójstwa dziecka poczętego widziane jest obecnie jako pogląd specyficznie chrześcijański i religijny. Chrześcijaństwo istotnie od początku potępiało aborcję jako zabójstwo, a przedtem tak samo ją oceniał starożytny judaizm. Okazuje się jednak, że także w starożytnym świecie grecko-rzymskim podnosiły się głosy aborcji przeciwne. Doszła w nich do głosu etyka naturalna, stojąca po stronie życia ludzkiego, wspólna chrześcijanom, Żydom i poganom, jeśli słuchają rozumu i sumienia.

 

Prawodawstwo

 

W świecie starożytnym znano aborcję, tak farmakologiczną jak chirurgiczną, choć oczywiście była ona dla kobiet bardzo niebezpieczna. Prawa ówczesne zasadniczo aborcję dopuszczały, ale z innych niż obecnie powodów. Na pewno nie ze względu na „prawa kobiet”. Istotną przyczyną było pomijanie praw dzieci.

 

Dziecko było czymś w rodzaju własności swoich rodziców, zwłaszcza ojca, a zatem wolno mu było je uśmiercić, czy to przed urodzeniem, czy też po nim, a mianowicie przez porzucenie, żeby umarło z głodu lub zostało zabite przez zwierzęta. W przypadku dzieci kalekich nawet to czasem nakazywano (Sparta, Rzym). Z drugiej strony dziecko mające się urodzić, nasciturus, było jednak traktowane jako przyszły człowiek, a w szczególności mogło dziedziczyć.

 

Takie przepisy nie przeczyły więc temu, że dziecko przed narodzeniem jest człowiekiem, choć odmawiały mu praw. Tego rodzaju zaprzeczenie występowało w świecie starożytnym, ale sporadycznie: w filozofii stoików, którzy głosili dziwaczną tezę, że dusza wchodzi w człowieka przy pierwszym oddechu po narodzeniu. Zazwyczaj traktowano więc dzieci podobnie jak niewolników, czyli jako ludzi całkowicie zależnych od swoich panów. Prawa antyczne mogły co najwyżej ograniczać aborcję bez zgody ojca dziecka albo z racji demograficznych, choć wzmianki o tym są rzadkie.

 

Zmieniło to się dopiero pod wpływem chrześcijaństwa. Po jego zwycięstwie porzucanie dzieci po urodzeniu i aborcja zostały uznane za zbrodnię dzieciobójstwa i na następne kilkanaście wieków zeszły na kryminalny margines.

 

Sprzeciwy wobec aborcji

 

Tak wyglądało antyczne prawodawstwo i wielu je aprobowało, ale mimo to aborcja budziła sprzeciw moralny. Najbardziej znanym dowodem na to jest przysięga lekarska ze szkoły Hipokratesa (IV w. przed Chr.), która zawierała słowa: Nie podam nikomu, choćby żądał, śmiertelnego leku, ani nie udzielę mu pomocy w tym względzie, nie podam również kobiecie tamponu wywołującego poronienie. Aborcja została tu zrównana z dobijaniem starców i rannych oraz z pomocą w samobójstwie. Sam Hipokrates dopuszczał środki poronne dla usunięcia płodów martwych i gdy groziła śmierć matki.

 

Tezę, że aborcja jest zabójstwem, postawił grecki mówca Lizjasz (zmarł w 378 roku przed Chr.). Jego mowa na ten temat, znana pod tytułem De abortu, wprawdzie zaginęła, ale omawiały ją późniejsze podręczniki wymowy, przez co znamy jej treść. Podobała się jako synteza wiedzy medycznej i prawniczej. Lizjasz reprezentował Ateńczyka, który oskarżył przed Areopagiem swoją żonę, twierdząc, że przez aborcję dopuściła się zabójstwa. Mówca na podstawie wiedzy lekarzy i położnych dowodził, że aborcja jest zabójstwem nienarodzonego dziecka i powinna być odpowiednio karana. Sędziowie w głosowaniu oskarżenie odrzucili, przypuszczalnie z braku precedensów.

 

Zachował się natomiast niedługi utwór grecki z II wieku po Chr., przypisany potem błędnie lekarzowi Galenowi, pod tytułem: Czy to, co znajduje się w łonie, jest istotą żywą? (można go przeczytać po polsku w periodyku „Vox Patrum” z 2020). Analizując dyskusję medyczną i filozoficzną, autor doszedł do wniosku, że embrion żyje od początku, pobiera pokarm, rozwija się i kształtuje charakterystyczne dla istoty rozumnej organy – mózg i zmysły. Ożywia go dusza. Płód ma zatem naturę ludzką. Stąd konkluzja końcowa, że słuszne były prawa karzące aborcję, a jej zwolennicy powinni pamiętać, że sami kiedyś byli embrionami.

 

Potępienia aborcji jako zabójstwa przynosi też czasem ówczesna literatura piękna. Dramat Andromacha Eurypidesa nazywa ją truciem dziecka (355-360). Owidiusz oburzał się, że ukochana dopuściła się aborcji. Juwenalis wprost mówił o zabijających człowieka w łonie (homines in ventre necandosSatyry 6,596). Z punktu widzenia religijnego widziano aborcję jako zamach na boskie prawa oraz moralną nieczystość, czego świadectwem jest kilkanaście zachowanych inskrypcji świątynnych, na przykład taki nakaz z prywatnego sanktuarium w Filadelfii w Lidii (czasy hellenistyczne):

Przychodzący do tego sanktuarium [...] niech zaprzysięgną na wszystkich bogów [...], że nie będą wytwarzać, doradzać ani brać udziału w rozprowadzaniu napojów miłosnych, poronnych, antykoncepcyjnych, ani też innych środków do zabijania dzieci.

 

Pokusa aborcji w powieści o Kallirhoe

 

Na tym tle pojawia się relacja innego typu, dyskusja o aborcji zawarta w greckiej powieści „Kallirhoe” („Chajreasz i Kallirhoe”, księga 2, punkty 8-11; na polski książka ta przełożona została tylko częściowo). Za autora uchodzi nieznany skądinąd Chariton z Afrodyzji, choć wolno też domniemywać, że faktycznie napisała ją kobieta, gdyż reprezentuje kobiecy punkt widzenia. Utwór powstał gdzieś pod koniec I wieku po Chr., a jego akcja rozgrywa się w V wieku przed Chr.

 

Fragment o aborcji jest podwójnie wyjątkowy. Jest stosunkowo długi, kilkustronicowy, dłuższy niż wszystkie wcześniejsze zachowane wypowiedzi o aborcji łącznie. Po drugie, przedstawia spojrzenie kobiet, a mianowicie ich dyskusję wokół pytania, czy należy w trudnej sytuacji dokonać aborcji. W tej dyskusji nie ma niczego sztucznego. Bohaterka jest psychologicznie i moralnie przekonująca, a jej myślenie odtworzono z empatią.

 

Powieść ma charakter przygodowy, a problem aborcji pojawia się w toku dramatycznych przeżyć Kallirhoe. Piękną młodą mężatkę z dobrej rodziny w Syrakuzach, córkę wodza Hermokratesa, porwali piraci i sprzedali do niewoli w dalekim Milecie. Tam zakochał się w niej nowy pan, Dionizjos, przysięgając, że weźmie ją za prawowitą żonę. Kallirhoe zgodziła się w końcu na małżeństwo z nim z lęku o dziecko, które nosiła już w łonie. Jednakże po wielu dalszych podróżach i komplikacjach mąż, Chajreasz, odnalazł Kallirhoe i wrócił z nią do Syrakuz.

 

Problem aborcji pojawił się po odkryciu, że Kallirhoe jest w ciąży. Zauważyła to najpierw inna niewolnica, Plangona. Kallirhoe z początku wpadła w rozpacz, przewidując, ze jej dziecko czeka nędzny i haniebny los niewolnika:

Bijąc się w łono mówiła: „O nieszczęśliwe, jeszcze przed urodzeniem byłoś już w grobie i w rękach rozbójników. Ku jakiemu życiu idziesz? Dla jakich nadziei mam cię donosić? Sieroto, tułaczu, niewolniku. Przed narodzeniem doświadcz śmierci”. Plangona powstrzymała jej ręce i przyrzekła, że następnego dnia umożliwi jej łatwiejszą aborcję. […] „Czyż mam urodzić panu potomstwo Hermokratesa i donosić dziecię, którego ojca nikt nie zna? Zaraz ktoś z zawistnych powie: Wśród bandy rozbójników zaszła w ciążę” (II,8,7 i II,9,2).

 

Plangona wymyśliła jednak inny plan. Dionizjos obiecał jej nagrodę i wyzwolenie, jeśli pomoże mu zdobyć Kallirhoe. Z początku udała więc, że popiera myśl o aborcji i straszyła Kallirhoe, że pan z pewnością każe porzucić nieswoje dziecko na pewną zgubę – i że aborcja będzie lepsza. Potem podsunęła zdesperowanej myśl, że może uratować dziecko i zapewnić mu świetną przyszłość, jeśli z dwumiesięczną ciążą zaraz poślubi Dionizjosa i uda, że to jego dziecko.

 

W pierwszym odruchu Kallirhoe odmówiła. Nie chciała zdradzać męża i porzucić moralnego umiarkowania (gr. sofrosyne), cechy cnotliwej kobiety. Plangona okazała pewne zrozumienie dla jej sytuacji, mówiąc: „Równe są szale: z jednej strony wierność żony, a z drugiej miłość matki”. W końcu jednak Kallirhoe ustąpiła, pocieszając się, że może urodzi syna podobnego do ojca, który będzie pierwszym obywatelem Miletu po Dionizjosie, a Sycylii po Chajreaszu. „A któż by był tak nierozsądny – rzekła – by wybierać dzieciobójstwo zamiast szczęścia?” (II,10,5).

 

Argumenty przeciw aborcji

 

Nawet na gruncie praktycznym, rachunku strat i zysków, aborcja okazała się więc gorszym wyjściem z trudnej sytuacji. Została też nazwana po imieniu dzieciobójstwem. Główne argumenty znajdziemy jednak gdzie indziej. W dramatycznej sytuacji Kallirhoe rozmyśla o dziecku, mężu i aborcji. Jej rozważania są zarazem osobiste i pogłębione. Można je postawić obok starożytnych krytyk aborcji wspomnianych na początku. Kallirhoe odrzuca pokusę zabicia dziecka, wspominając najpierw mityczną dzieciobójczynię Medeę, która zabiła dzieci, by się zemścić na niewiernym mężu:

Ogarnęła ją litość nad noszonym w łonie: „Jak to? Zamierzasz dziecko zabić, ze wszystkich najbezbożniejsza! Podejmujesz plany Medei? Wszelako będziesz uchodzić za okrutniejszą nawet od tej Scytyjki. Bo tamta miała w mężu wroga, ty zaś chcesz zabić dziecko Chajreasza” (II,9,3-4).

 

Pomógł jej wróżebny sen:

Tak rozmyślając przez całą noc, zdrzemnęła się na chwilę. A wtedy we śnie przy niej stanęła zjawa Chajreasza, całkiem do niego podobna „z kształtu wyniosłej postaci, niezwykłej oczu piękności, głosu i szat” [cytat z Iliady 23,66-67]. Stanąwszy rzekł: „Żono, powierzam ci syna”. Gdy chciał jeszcze coś powiedzieć, zerwała się Kallirrhoe, chcąc go objąć. Postanowiła zatem chować dziecię, sądząc, że taka była rada jej męża.

 

Ojciec zatem wybrałby życie dziecka, a nie aborcję. Kallirhoe wyobraziła sobie następująco głosowanie w tej sprawie:

Kallirhoe poszła do izby na piętrze, zamknęła drzwi i przyłożyła do łona podobiznę Chajreasza [na kamei w pierścieniu], mówiąc: „Oto jest nas troje: mąż, żona i dziecko. Radźmy nad wspólnym dobrem. Ja pierwsza odsłonię swoje pragnienie. Chcę bowiem umrzeć jako żona jedynie Chajreasza. Nie chcę doświadczyć innego męża – to mi milsze od rodziców, ojczyzny i od dziecka. A ty, dziecino, co wybierasz dla siebie? Śmierć od trucizny przed ujrzeniem słońca i wyrzucenie wraz z matką, bo może nawet nie uznają nas za godnych pogrzebu [po samobójstwie] – czy może życie i posiadanie dwóch ojców, z których jeden jest pierwszym na Sycylii, a drugi w Jonii? […] Oddajesz głos przeciw mnie, dziecino, i nie pozwalasz nam umrzeć. Zapytajmy też twojego ojca. A on raczej już się wypowiedział. Sam bowiem we śnie stanął przy mnie i rzekł: ‘Powierzam ci syna’.” […]. Tak więc rozmyślała tego dnia oraz w nocy i skłaniała się do życia ze względu na niemowlę, a nie na siebie (II,11,1-4).

 

A zatem w świecie kultury greckiej przed chrześcijaństwem podstawowe argumenty przeciwko aborcji były znane. Aborcja nie tylko okazuje się rozwiązaniem niesłusznym i niekorzystnym. Przede wszystkim jest to zabójstwo, okrutne uśmiercenie własnego dziecka jeszcze jako niemowlęcia. Używane przy tym środki poronne to trucizny. Następnie, prawo do życia dziecka i jego nadzieje na przyszłość są ważniejsze niż trudna sytuacja matki i związane z życiem ryzyko. Należy liczyć się z pragnieniem ojca troszczącego się o dziecko, nawet jeśli jest on nieobecny. Przemyślana odpowiedź na propagandę aborcyjną okazuje się więc znana od co najmniej dwóch tysięcy lat.

 

 

 

Prof. dr hab. Michał Wojciechowski – teolog, wykładowca na Wydziale Teologii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego

 

 

Artykuł ten ukazał się pod tytułem Starożytność odrzucała aborcję w dwumiesięczniku „Polonia Christiana” 2024 nr 2(96), s. 77-79; oparty jest na naukowym opracowaniu po angielsku opublikowanym przez autora w kwartalniku „Collectanea Theologica” 93 (2023) 3, s. 33-50:

https://czasopisma.uksw.edu.pl/index.php/ct/article/view/11499

Czytaj Więcej

Ideologia pod pozorem walki z przemocą. Dyrektywa przyjęta przez Parlament Europejski i Radę Unii Europejskiej

· Parlament Europejski przyjął projekt dyrektywy w sprawie zwalczania przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Dyrektywa została też zatwierdzona przez Radę Unii Europejskiej.

Czytaj Więcej
Ochrona życia

09.05.2024

Aborcja - co trzeba zrobić, żeby Donald Tusk wyciągnął z piwnicy swój zakurzony krucyfiks?

· Warto stanąć w obronie życia: nie istnieje żaden społeczny determinizm, powodujący, że historyczny rozwój zmierza w jednym tylko kierunku.

· To, jak ukształtujemy nasz świat zależy jedynie od naszej wolnej woli, której nie powinniśmy się wyrzekać.

· Ważna jest nieustanna społeczna edukacja, trzeba innych przekonywać, tłumaczyć im, pokazywać fakty.

· Tylko konsekwentny społeczny nacisk może przynieść efekty.

 

Autor: Dominik Zdort

Resort zdrowia pod najjaśniejszym przywództwem (chciałby się napisać: dowództwem, bo przecież oni toczą wojnę) pani Izabeli Leszczyny postawił na swoim, i od 1 maja 2024 wprowadził rozporządzenie o „pigułce po” dla dziewcząt powyżej 15 roku życia. Ministerstwo jest bardzo zdeterminowane, tak jakby od możliwości udostępniania młodocianym preparaty, mogące mieć często działanie aborcyjne (wczesnoporonne), zależała niepodległość Polski.

Zarządzenie wydane przez panią minister stwierdza, że nieletnie dziewczynki powinny mieć zagwarantowaną „aborcję farmakologiczną” bez wiedzy i zgody rodziców. Stan prawny ma być taki: jeśli moje 17-letnie dziecko ma wizytę u ortodonty na wymianę gumek w aparacie prostującym zęby, to muszę nie tylko o tym wiedzieć, ale i dziecku towarzyszyć (to nie teoria, ale praktyka mojej codzienności). Jeśli zaś moje 15-letnie dziecko zaszłoby w ciążę i chciałoby ją przerwać (co wszakże bywa, nawet i w środowiskach  liberalnych, kontrowersyjne) – to wiedza i obecność rodzica nie jest potrzebna, ba, nawet i lekarz nie musi w tym procederze uczestniczyć, wystarczy „pani magister” z apteki, która w kanciapie na zapleczu (byle było tam krzesło dla młodej pacjentki) „przeprowadzi wywiad” i zapisze dziewczynce „receptę farmaceutyczną”, a następnie wyda pigułkę wczesnoporonną.

Entuzjazm minister Leszczyny i jej potężnego proaborcyjnego teamu jest ogromny, można mieć wrażenie, że jedynym celem działania tej ekipy w resorcie zdrowia jest „załatwienie” prawnego przyzwolenia dla swobodnej „antykoncepcji po” oraz dla swobodnej „terminacji ciąży” także na późniejszym etapie – uwielbiają to słowo, więc zepsujmy im trochę przyjemność tłumacząc, o co chodzi: gdy owa „terminacja” to mordowanie dzieci nienarodzonych.

I tu dochodzimy do właściwego tematu tego tekstu. Nawet jeśli środowiska entuzjastycznie podchodzące do aborcji są diabolicznie zdeterminowane i uparte, to warto wszystkim innym – szczególnie tym nieuprzedzonym, szukającym obiektywnej wiedzy – tłumaczyć, przekonywać, przedstawiać argumenty: prawne, społeczne, ilustrować konkretnymi przykładami, cytować ustawy i kodeksy.

Wydawałoby się, że ekipa Donalda Tuska, z politycznym wsparciem parlamentarnej postkomunistycznej lewicy, pod duchowym patronatem Marty Lempart i podobnych jej ekstremistek, jest nie do powstrzymania. Wiedzą, że ich ustawy szybko przyjąć się nie da, bo nie podpisze jej prezydent, więc „wymyślili sobie”, że problem swobodnego dostępu – bez recepty – do „pigułki po” ominą za pomocą ministerialnych rozporządzeń, a więc aktów prawnych dość niskiego rzędu, dotąd mających na celu wyjaśnianie ustawowych szczegółów. I tak powstał wspomniany dokument pani Leszczyny.

Kłopot w tym, że praktycy, od wielu lat stosujący przepisy, ustawy i rozporządzenia, wiedzą, co jest zgodne z prawem, co wątpliwe, a co zakazane. Nawet jeśli obecny rząd odmawia uznawania jurysdykcji Trybunału Konstytucyjnego, w niektórych obszarach także nie przyjmuje do wiadomości postanowień Sądu Najwyższego (no bo wiadomo, ważniejsze, aby porządek panował w Warszawie), to istnieją profesjonaliści, zawodowcy, którzy wiedzą, że nawet jeśli pani minister pobłądziła, to nie wolno iść za nią tą drogą.

I tu pojawiły się – pewnie dla środowisk proaborcyjnych szokujące – komentarze Naczelnej Izby Lekarskiej, Naczelnej Izby Aptekarskiej, innych samorządów medycznych, których wszak w żaden sposób nie da się przypisać do środowiska konserwatywnego czy pisowskiego: a jednak w delikatny sposób stwierdzają one, że rozporządzenie pani minister w wielu kwestiach niekoniecznie jest zgodne z prawem.

A więc, napiszmy to publicystycznym językiem, wprost (inaczej niż swoje analizy piszą na tych i sąsiednich łamach mądrzy eksperci Instytutu Ordo Iuris, starający się trzymać skomplikowanej retoryki prawniczej), w sposób, który będzie oczywisty dla każdego odbiorcy: zdaniem środowisk medycznych dokument pani minister jest nielegalny i kompromitujący autorkę.

Nie proponuję, aby minister Izabela Leszczyna po tak druzgocącej recenzji, wydanej przez bliskich jej poglądom profesjonalistów, ze wstydu popełniła seppuku. Nie zachęcam nawet, aby podała się do dymisji jako niekompetentna polityczka (tu nareszcie da się użyć tego słowa w sensie pierwotnym). Namawiam jednak do refleksji. Bo nawet jeśli dziś postawi na swoim, to w annałach pozostanie po niej tylko sromota.

Reakcja samorządów lekarskich i aptekarskich to efekt ich doświadczenia, rozumienia prawa nie jako systemu realizującego ideologiczną rewolucję, której dokonuje obecna ekipa rządząca, ale jako czynnika porządkującego nasz świat, niezależnie od tego, kto mu narzuca medialną narrację.

A teraz najważniejsze: nieoczekiwane deklaracje organizacji medycznych są skutkiem działań społecznych. Fundacji obywatelskich, organizacji, które – nie przyjmując argumentu, że praktyki obecnej władzy są nie do powstrzymania – pisały swoje analizy: profesjonalne, prawnicze, kompetentne, i rozsyłały do ludzi wpływowych. Tłumaczyły, czemu minister Leszczyna łamie przepisy i czym przyjęcie jej interpretacji może grozić przeciętnemu farmaceucie, który zechce działać niezgodnie z polskim prawem – czego domaga się resort zdrowia.

To przyczynek do szerszej refleksji na temat wpływu społeczeństwa na polityków. Nie tak dawno przez Polskę przemaszerowały Marsze w Obronie Życia. Do stolicy przyjechało kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Polacy w Warszawie, i nie tylko, demonstrowali w sprawie, która nie przyniesie im zysku, dochodu ani popularności. Wręcz przeciwnie, będą wyśmiewani, lekceważeni, czasem psychicznie niszczeni, czego wielu z nich już doświadcza.

Takie wielkie demonstracje mają jednak sens: bo kiedy pojawia się tłum ludzi, manifestując w jednej sprawie, to czuje się, że istnieje jakaś głęboko zakorzeniona cywilizacyjna wspólnota nad Wisłą, że można myśleć inaczej, niż narzucają to wpływowe liberalne media. Że można otwarcie demonstrować przywiązanie do tradycyjnych wartości.

Kiedyś śmiałem się z określenia „społeczeństwo obywatelskie”. To był dla mnie wymysł lewackich aktywistów, usiłujących swoje marginalne poglądy narzucać większości. Tak to działało, skutecznie: mniejszość ze wsparciem wielkich pieniędzy światowych potentatów (przepraszam za banał, ale to jest miejsce, gdzie powinno to nazwisko paść: takich jak George’a Sorosa), zdobywała nieproporcjonalny wpływ do tego, jaki miałaby w jakimkolwiek demokratycznym głosowaniu.

Tym bardziej dobrze, że zdroworozsądkowa większość ostatnio potrafiła się zmobilizować w obronie życia. Bo na co dzień, odcięta od możliwości dotarcia do wielkich gazet, do wpływowego internetu, do wielkich telewizji, czuje się mniejszością – niesłusznie – i sama się ogranicza, staje się bierna, niezdolna do zdecydowanej reakcji.

I tu pojawia się kwestia społecznego determinizmu. Bo wiele osób, mających przekonania prawicowe, konserwatywne, zaczyna myśleć, że musi być tak, jak jest. Że świat nieuchronnie zmierza w lewo, że kolejne granice niebawem zostaną przekroczone: że patriotyzm odejdzie w przeszłość, że suwerenność państw nie ma sensu, że wiara w Boga to przeżytek (nawet jeśli my wierzymy, to kolejne pokolenia i tak religię porzucą…), że ochrona ludzkiego życia od urodzenia do naturalnej śmierci nie jest warta obrony (uwaga! jeśli dzis odpuścimy kwestię aborcji, to w centrum publicznej debaty zaraz stanie temat eutanazji), bo i tak nie ma szans w przyszłości.

Nie ma co ukrywać – to są tezy narzucane nam przez lewicowych liberałów. To poglądy, a nie fakty. Oni bardzo by chcieli nas przekonać, że tak jest – ale wcale tak być nie musi. Jeśli przyjmiemy ich filozofię, to sami wyrzekniemy się tego, co świadczy o naszym człowieczeństwie: wolnej woli. Rozumianej w sensie duchowym, ale też jak najbardziej codziennym, społecznym, będącym istotą systemu demokratycznego, w którym przyszło nam funkcjonować. Wolnej woli, która pozwala nam mieć wpływ na nasze otoczenie, nasz kraj, nasz świat.

Zresztą, jeśli przyjrzymy się kolejnym fazom rozwoju cywilizacji, to widać, że one idą falami. Raz napływa bardziej liberalna, potem bardziej konserwatywna. Po romantyzmie nieuchronnie musi nadejść pozytywizm.

Używając mocno upraszczającego sytuację, ale przekonującego przykładu z USA, przyjrzyjmy się tym falom: Kennedy, Nixon, Carter, Reagan + Bush, Clinton, Bush, Obama, Trump, Biden… Trump? Trudno o lepszy dowód, że nic nie jest przesądzone, nic nie jest załatwione raz na zawsze, co najlepiej pokazało uchylenie przez Sąd Najwyższy USA wyroku z roku 1973 w sprawie Roe vs. Wade (która, jak się zdawało, na zawsze przesądzała tę sprawę). Po czasach nieludzkich ideologii nadchodzą epoki łagodniejsze, sprzyjającej utrwaleniu naszej cywilizacji.

Amerykanie to wiedzą lepiej od nas. Zdają sobie sprawę, że nie wystarczy wielki marsz raz na rok (choć akurat oni potrafią organizować takie demonstracje). Rozumieją, że działać trzeba przez cały czas. Nie można poprzestawać na jednej udanej akcji, ale głośno demonstrować swoje poglądy dzień w dzień.

Ich organizacje broniące praw obywatelskich, małe i duże, doskonale to rozumieją. Ważna jest społeczna edukacja, o której mowa była powyżej. Ale też innego typu formy nacisku. W USA na co dzień wykorzystywana jest szeroka paleta działań, nie tylko masowe demonstracje, ale też kilkuosobowe pikiety, cotygodniowe obywatelskie interwencje w lokalnych biurach parlamentarzystów.

Donald Tusk przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi zapowiedział, że na listy swojej partii nie dopuści ludzi, którzy opowiadają się za ochroną życia poczętego (warto tu wyrazić szacunek dla polityków takich jak Bogusław Sonik, który w tej sytuacji zrezygnował z kandydowania do Sejmu, a następnie odszedł z Platformy Obywatelskiej). Nie ma chyba najmniejszych wątpliwości, że szef PO „skręcił w lewo” na skutek awantur, które wywołały na ulicach polskich miast radykalne aborcjonistki. Demonstracje Strajku Kobiet, zawsze hałaśliwe i wulgarne, miały wywrzeć na Tusku – i wywołały – wrażenie, że wyrażają one masowy gniew społeczny i powszechną opinię – a stało się to także dlatego, że środowiska „normalsów” były w tym okresie mało aktywne, czasem wręcz bierne, cofnęły się do defensywy.

Ale – przypomnijmy – ten sam Donald Tusk wcześniej wielokroć, gdy czuł na plecach oddech konserwatywnych wyborców, potrafił wystąpić w programie telewizyjnym i zaśpiewać tam kolędę, wziąć kościelny ślub (po 18 latach od zawarcia związku cywilnego) czy demonstracyjnie fotografować się z rodziną przy biurku, na którym stał krucyfiks i święte obrazki.

Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 2020 r. „normalsi” byli jednak bierni, nie naciskali, nie pikietowali, nie ruszyli do ofensywy – być może zmęczeni 8 latami rządów PiS, które były, jakie były. A tymczasem szefowi PO skutecznie dyszała w kark pani Lempart i jej koleżanki. I Tusk uznał, że wiatr cywilizacyjnych zmian wieje z tamtej strony, że swój krzyż i ślubne zdjęcia z kościoła powinien schować na pawlaczu, a afiszować się należy raczej poparciem dla mordowania dzieci nienarodzonych…

Paradoksalnie, jak się okazuje, trzeba przypominać o tych najważniejszych sprawach także politykom – pozornie – przychylnym konserwatywnym postulatom. Wystarczy spojrzeć na listę posłów, którzy podczas sejmowego głosowania przychylili się do procedowania proaborcyjnych projektów w polskim parlamencie: są na niej także ludzie prawicy, i to nie tylko tacy, których kojarzymy z opcją liberalną, ale też prominentni liderzy obecnej opozycji. Nie wymienię nazwisk, każdy może sprawdzić i osobiście się przerazić.

Rolą konserwatywnych środowisk obywatelskich jest nieustanne wskazywanie tym ludziom, że błądzą, tolerując szkodliwe rozwiązania prawne, przyjmując, że tak być musi i nie ma odwrotu. Że szkodzą samym sobie, tracą wyborcze poparcie, głosując razem z lewackimi radykałami. Nie można poprzestawać na organizowanych raz do roku potężnych marszach w wielkich miastach, trzeba odwiedzać polityków prawicowych ugrupowań w ich lokalnych biurach poselskich, nieustannie ich monitować, przypominać o ich powinnościach. To jest obowiązek ludzi aktywnych na najniższym obywatelskim poziomie.

Co nie oznacza, że nie warto naciskać także na ekstremistów z lewicy, także Tuskowej lewicy, utrudniać im lansowania barbarzyńskich poglądów, uprzykrzać życie, gdy głoszą pomysły szkodliwe dla społeczeństwa. Powinni zrozumieć, że działając wbrew społecznemu i narodowemu interesowi, promując skrajne i szkodliwe dla Polski idee, spotkają się z oporem, że ich działania nie pozostaną bez reakcji, że ich agresja wobec ważnych dla wspólnoty wartości wywoła protest. Nie ma powodu, aby w takiej sytuacji czuli się komfortowo.

W życiu społecznym bardzo ważna jest znana powszechnie zasada śnieżnej kuli. To ją wykorzystały radykalne aktywistki, organizując Strajk Kobiet. Niewielkie i skrajne grupki „oburzonych” dam rozdmuchały mało znaczące społeczne niezadowolenie poza wszelkie granice.

To jest metoda, którą warto stosować, odpowiadając na argumenty zajadłych zwolenników aborcji. Trzeba nagłaśniać sytuacje, gdy dokonanie aborcji kończy się zdrowotną szkodą dla matki, gdy na skutek „zabiegu” rodzi się żywe dziecko, które kona potem w męczarniach: takich przypadków jest mnóstwo, i nie należy ich ukrywać, trzeba je pokazywać, tak jak czynią w korzystnych dla siebie rzadkich sytuacjach proaborcjoniści. Właśnie takie sytuacje pozwalają ulepić „śnieżną kulę”, która się toczy się i staje się coraz większa, budując autentyczny społeczny ruch będący odtrutką na barbarzyńskie postulaty i wulgarną retorykę.

Nie wykluczam, że niebawem, dzięki aktywności obywateli, którzy mają dość społecznej inżynierii i lewackich eksperymentów, ktoś wyciągnie z piwnicy swój zakurzony krucyfiks – bo będzie musiał to zrobić, aby powalczyć o władzę. To wciąż możliwe – tacy jak oni mają interesy, a nie poglądy.

 

 

Dominik Zdort 

 

Dziennikarz i publicysta, senior research fellow w projekcie „Ordo Iuris: Cywilizacja” Instytutu Ordo Iuris, pracował m.in. w „Życiu Warszawy”, „Rzeczpospolitej” i „Newsweeku”, był współautorem audycji w RDC i radiowej „Dwójce”, a ostatnio szefem magazynu weekendowego „Rzeczpospolitej” Plus Minus oraz internetowego Tygodnika TVP.

 

Czytaj Więcej

08.05.2024

Bruksela za finansowaniem aborcji w całej Europie

W Unii Europejskiej pojawiają się inicjatywy mające na celu wspieranie z funduszy unijnych krajów członkowskich, w których aborcję mogą wykonać kobiety pozbawione takiej możliwości w swoim państwie. Organy unijne są też wzywane do zaprzestania wsparcia finansowego dla organizacji pro-life.

 

„Prawne sztuczki” zwolenników aborcji

 

Jak podaje Brussels Signal, w Unii Europejskiej rośnie ruch na rzecz zapewnienia powszechnego w całej Europie dostępu do aborcji na żądanie, nawet w ramach działań, o których ich inicjatorzy otwarcie mówią, że są „prawnymi sztuczkami”.

 

Pomimo tego, Komisja Europejska zatwierdziła Europejską Inicjatywę Obywatelską pod nazwą „My Voice, My Choice”. Celem inicjatywy jest zobligowanie Komisji do przedstawienia wniosku dotyczącego wsparcia finansowego dla państw członkowskich, które byłyby w stanie „bezpiecznie” przeprowadzać aborcję u tych kobiet, które nie mają dostępu do niej dostępu w swoich krajach.

 

Kampania prowadzona jest przez koalicję organizacji pozarządowych działających na rzecz tzw. „praw reprodukcyjnych i seksualnych” w całej Europie. Do jej głównych inicjatorów należą proaborcyjne organizacje takie jak European Women's Network, Women on Web, Abortion Support Network i Reproductive Health Gauntlet.

 

„My Voice, My Choice” wzywa Komisję Europejską do zapewnienia finansowania dla państw członkowskich UE, które chcą ułatwić kobietom powszechny dostęp do aborcji, zbierania danych na temat dostępu do aborcji w całej Europie oraz zwiększania świadomości na temat tzw. praw reprodukcyjnych kobiet. Aby inicjatywa została rozpatrzona przez Komisję Europejską, potrzeba 1 miliona podpisów zebranych w ciągu 12 miesięcy z co najmniej siedmiu państw członkowskich UE.

Inicjatywa „My Voice, my Choice” powstała w ramach Europejskiej Inicjatywy Obywatelskiej, która pozwala obywatelom UE na wywieranie wpływu na kształtowanie polityki poprzez proponowanie aktów prawnych Komisji Europejskiej. Zwolennicy „My Voice, my Choice” będą zbierać podpisy od obywateli UE w celu skłonienia Komisji do zajęcia się kwestią dostępu do aborcji we wszystkich państwach członkowskich. Koncentrując się na finansowaniu usług i potencjalnym ograniczaniu wsparcia materialnego dla grup i organizacji pro-life, wysiłki te mają na celu promowanie dostępu do tzw. aborcji na żądanie w całej UE pomimo tego, że regulacja aborcji jest wyłączną kompetencją państw członkowskich.

 

Dlatego też przepisy dotyczące aborcji różnią się znacznie w poszczególnych krajach Unii Europejskiej. Niektóre kraje, takie jak Polska, mają regulacje w znacznym stopniu chroniące prawo do życia, podczas gdy inne kraje UE gwarantują pełny dostęp do aborcji na żądanie.

 

Inicjatywa „My Voice, My Choice” jest skierowana do mieszkanek krajów, w których prawo do życia jest chronione od poczęcia. Sama Unia, co prawda, nie może bezpośrednio zalegalizować aborcji, ale może spróbować obejść traktaty, promując właśnie finansowanie inicjatyw takich jak „My Voice, My Choice”.

Warto jednak podkreślić jeszcze raz, że traktaty unijne przyznają państwom członkowskim wyłączną kompetencję w zakresie regulacji kwestii moralnych i etycznych, takich jak aborcja. Decyzje o legalizacji lub zakazie aborcji należą więc do suwerennych kompetencji państw członkowskich. Finansowanie aborcji z pieniędzy UE oznaczałoby naruszenie tej zasady i ingerencję w wewnętrzne sprawy państw członkowskich. 

 

Podobnie większość dotychczasowych rezolucji Parlamentu Europejskiego w sprawie rzekomego „prawa do aborcji” jest próbą wywarcia presji na państwa członkowskie i ich suwerenne prerogatywy. Jawnym celem, zarówno tych rezolucji, jak i teraz również obywatelskiej inicjatywy „My Voice, My Choice” jest rozszerzanie kompetencji Unii Europejskiej na kwestie związane z ograniczeniem ochrony prawa do życia na rzecz stworzenia unijnego prawa do zabijania dzieci w fazie prenatalnej pod kryptonimem „praw reprodukcyjnych i seksualnych”. Jak już wspomniano, w przypadku inicjatywy „My Voice, My Choice”, chodzi o zobligowanie Komisji Europejskiej do wsparcia finansowego dla państw członkowskich, w których aborcja jest dostępna na żądanie, tak, aby tego typu aborcje były oferowane dla kobiet z innych krajów Unii Europejskiej, w tym i z krajów, w których możliwość zabijania dzieci w fazie prenatalnej jest ograniczona.

 

Chociaż w UE istnieją przeciwstawne poglądy na temat aborcji, inicjatywa „My Voice, My Choice” jest kolejnym objawem rosnących wysiłki lewicy Europy Zachodniej w celu zapewnienia wszystkim kobietom w Europie dostępu do aborcji na żądanie.

 

Ograniczenie finansowania działań antyaborcyjnych

 

Inicjatywa „My Voice, My Choice” jest też zbieżna z niedawnym niewiążącym głosowaniem w Parlamencie Europejskim, w którym europosłowie wyrazili poparcie dla umieszczenia „prawa do aborcji” w Karcie Praw Podstawowych UE. Przyjęta rezolucja jest m.in. skierowana przeciwko organizacjom, które sprzeciwiają się aborcji.

 

Wynik tego głosowania odzwierciedla rosnące zaniepokojenie wpływem grup pro-life. Ograniczając lub całkowicie zaprzestając ich finansowania, UE mogłaby potencjalnie osłabić ich wysiłki na rzecz ograniczenia dostępu do aborcji. Zarówno rezolucja PE z 12 kwietnia, jak i dopiero co przyjęta przez Komisję Europejską inicjatywa obywatelska „My Voice, My Choice”, odwołują się do przesłanki zdrowia i autonomii cielesnej kobiet.

 

Rezolucja z 12 kwietnia jest tylko wyrazem stanowiska większość w Parlamencie Europejskim, ale stanowi jednak kolejny silny sygnał dla Komisji Europejskiej na rzecz omijania unijnych traktatów. I tak, Unia Europejska ma prawo do określania priorytetów finansowania i może zdecydować się na zaprzestanie wspierania organizacji, których działalność nie jest zgodna z celami UE.  W tym przypadku jednak, oznaczałoby to, że cele Unii w rozumieniu Komisji Europejskiej są jednoznacznie utożsamiane z perspektywą organizacji popierających aborcję.

 

Julia Książek – analityk Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris

 

 
Czytaj Więcej
Subskrybuj aborcja